Dantejskie sceny rozegrały się w środowy wieczór na peronie dworca Łódź -Kaliska, skąd o godz. 22.05 odjeżdżał specjalnie podstawiony pociąg kolonijny z grupą harcerzy. - Pociąg miał nie oznaczone wagony - opowiada Agnieszka Bednarek, jedna z mam odprowadzających dziecko na dworzec. - Panował straszny bałagan, dzieci kilkakrotnie przenosiły się z miejsca na miejsce, w czym pomagali im rodzice. Nagle, zupełnie bez uprzedzenia i z otwartymi drzwiami pociąg ruszył.Część rodziców i organizatorów została w środku, niektórzy wyskakiwali w biegu na peron, a jedna z pań o mało nie wpadła pod koła. Wreszcie pociąg zatrzymano hamulcem bezpieczeństwa. Na dworcu doszło do wielkiej awantury, która jednak w oczach Andrzeja Frankowskiego, naczelnika działu eksploatacji, organizującego wyjazd z ramienia PKP wygląda nieco inaczej. - To prawda, że na wagonach nie było numerków i jest to nasze niedopatrzenie - przyznaje A. Frankowski - ale pociąg stał na peronie 2 godziny i było sporo czasu, aby odnaleźć odpowiednie miejsce, tym bardziej że wywiesiliśmy karteczki na przedziałach, z napisami, gdzie kto ma siedzieć. Pociągiem odjeżdżało ponad 1000 dzieci, ale kłopot był tylko z jedną, 500 osobową grupą harcerzy. Przeznaczyliśmy dla nich 7 wagonów, ale dopiero po przybyciu uczestników obozu na miejsce okazało się, że są wśród nich mniejsze grupy, które trzeba odpowiednio rozlokować (o czym organizator obozu nikogo wcześniej nie uprzedził). Stąd bałagan, przesadzanie dzieci i nerwy rodziców. Pociąg ruszył o wyznaczonej godzinie 22.05. Wszyscy wiedzieli, że o tej godzinie ma odjechać, dlaczego więc rodzice byli jeszcze w przedziałach ? Rozumiem, że każdy chce dopilnować dziecka, pomóc mu umieścić bagaż i się pożegnać, ale można to wszystko zrobić nieco wcześniej, nie w ostatniej chwili.
(ag)